Kolejny cytat z Sapkowskiego. Z "Czasu pogardy", kiedy to poeta Jaskier w poszukiwaniu Geralta musiał przekroczyć rzekę Wstążkę na swoim wiernym rumaku Pegazie i wjechać do lasu Brokilon. Zamieszkujące Brokilon driady były - delikatnie mówiąc - bardzo niechętne jakimkolwiek odwiedzającym. Jaskier zbliżał się do rzeki i chcąc dodać sobie odwagi, zaczął układać balladę...
"(...) - Jechał bohater... - wymamrotał Jaskier, wycierając zlany zimnym potem kark wyciągniętą zza pazuchy chustką. - Nieustraszenie jechał przez uroczysko, nie bacząc na skaczące płazy i latające smoki... Jechał i jechał... Aż dotarł nad niezmierzony przestwór wód...
Pegaz parsknął i zatrzymał się. Byli nad rzeką, wśród trzcin i oczeretów sięgających powyżej strzemion. Jaskier otarł spocone powieki, zawiązał chustkę na szyi. Długo, aż do załzawienia oczu wpatrywał się w gęstwę olszyn na przeciwległym brzegu. Niczego i nikogo nie dostrzegł. Powierzchnię wody marszczyły poruszane prądem wodorosty, tuż nad mim śmigały turkusowo-oranżowe zimorodki. Powietrze migotało od rójki owadów. Ryby połykały jętki, zostawiając na wodzie wielkie koła.
Wszędzie, jak okiem sięgnąć, widać było bobrze żeremia, kupy naciętych gałęzi, zwalone i poogryzane pnie, omywane leniwym nurtem. Ależ tu jest bobrów, pomyślał poeta, niewiarygodne bogactwo. I nie dziwota. Nikt nie niepokoi cholernych drzewogryzów. Nie zapuszczają się tu zbójcy, łowcy ani bartnicy, nawet wszędobylscy traperzy nie zastawiają tu sideł. Ci, którzy próbowali, dostali strzałę w gardło, raki oszczypały ich w przybrzeżnym mule. A ja, idiota, pcham się tu z nieprzymuszonej woli, tu, nad Wstążkę, nad rzekę, nad którą unosi się trupi smród, którego nie zabija nawet zapach tataraku i mięty...
Westchnął ciężko.
Pegaz powoli wstąpił w wodę przednimi nogami, opuścił pysk ku powierzchni, pił długo, potem odwrócił łeb i popatrzył na Jaskra. Woda ciekła mu z pyska i nozdrzy. Poeta pokiwał głową, westchnął ponownie, głośno pociągnął nosem.
— Spojrzał bohater na wzburzony odmęt — wydeklamował z cicha, starając się nie szczękać zębami. — Spojrzał i ruszył naprzód, albowiem serce jego nie znało trwogi.
Pegaz zwiesił łeb i uszy.
— Nie znało trwogi, mówię.
Pegaz potrząsnął łbem, dzwoniąc kółkami wodzy i munsztuka. Jaskier szturchnął go piętą w bok. Wałach wkroczył w wodę z patetyczną rezygnacją.
Wstążka była płytka, ale bardzo zarośnięta. Nim dotarli do środka nurtu, za nagami Pegaza wlokły się już długie warkocze zielska. Koń stąpał powoli i z wysiłkiem, przy każdym kroku usiłując strząsnąć krępujące go wodorosty.
Szuwary i olszyny prawego brzegu były już niedaleko. Tak niedaleko, że Jaskier poczuł, jak żołądek opuszcza mu się nisko, bardzo nisko, aż do samego siodła. Miał świadomość, że na środku rzeki, uwięźnięty w zielsku, stanowi wyśmienity, niemożliwy do spudłowania cel. Oczyma wyobraźni widział już wyginające się obłęki łuków, napinające się cięciwy i ostre groty wymierzonych w siebie strzał.
Ścisnął boki konia łydkami, ale Pegaz miał to gdzieś. Zamiast przyspieszyć, zatrzymał się i zadarł ogon. Jabłka nawozu chlupnęły w wodę. Jaskier jęknął przeciągle.
- Bohater - wymamrotał, przymykając oczy - nie zdołał sforsować huczących porohów. Zginął śmiercią walecznych, przeszyty mnogimi pociskami. Na wieki skryła go modra toń, utuliły go w objęciach glony, zielone jak nefryty. Przepadł po nim ślad wszelki, ostało jeno końskie gówno, niesione nurtem ku dalekiemu morzu..."